Wpisy archiwalne w kategorii
wyścigi szosowe
Dystans całkowity: | 689.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 12:25 |
Średnia prędkość: | 28.27 km/h |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 137.80 km i 6h 12m |
Więcej statystyk |
Żuławy Wkoło 2011
Sobota, 24 września 2011 | dodano:30.09.2011Kategoria 50.00 - 99.99 km., Kanarek, w towarzystwie, wyścigi szosowe
Bardzo lubię Adele, jednak jeszcze bardziej WoodKid'a! Cover wykonany idealnie!
&feature=relmfu
W końcu nadszedł ten dzień! Tak długo czekałam na tą imprezę! Nastawiłam się, że pobiję zeszłoroczny czas! I co! I jednak los chciał inaczej!
W trakcie drogi do Tczewa, spokój zakłóca nagły ,,wybuch". Na miejscu okazało się, że pękła mi dętka w tylnym kole - przyczyna - w jednym miejscu miałam rozerwaną lekko oponę.
Dziękuję jednemu z uczestników za podarowanie dętki :) to było naprawdę bardzo miłe i sympatyczne - oby więcej takich życzliwych bikerów:) Obsługa niestety nie dysponowała zapasową oponą.... no trudno. W końcu po różnych dziwnych zabiegach udało się jakimś cudem reanimować moje tylne koło. Tylko, że zamiast 6 miała ciśnienie ledwo 2,5 ;D Długi dystans odpadał - ze strachem zdecydowałam się na 90;) Po prostu miałam amortyzację tylną;D Musiałam uważać na każdej dziurze aby nie przebić opony!
Przed startem spotkałam sporo znajomych! Pozdrawiam wszystkich ;]
Na start załapaliśmy się koło godziny 10. Dość spora i silna grupa! Nie mogłam pozwolić sobie na szaleństwa - ale za to spokojnie oglądałam okolicę, przez którą prowadziła trasa! Bufet zaliczyłam oczywiście każdy - potrawy rewelacyjne - w tym roku numerem jeden - kartoflanka z boczkiem - niebo w gębie!!! Cały rok będę musiała czekać aby taką znowu zjeść;)
Na mecie otrzymałam piękny pamiątkowy medal oraz żetony na posiłek regeneracyjny! Za rok już mam nadzieję nic mi nie przeszkodzi aby wystartować na długim dystansie!
Pozdrower!!!
&feature=relmfu
W końcu nadszedł ten dzień! Tak długo czekałam na tą imprezę! Nastawiłam się, że pobiję zeszłoroczny czas! I co! I jednak los chciał inaczej!
W trakcie drogi do Tczewa, spokój zakłóca nagły ,,wybuch". Na miejscu okazało się, że pękła mi dętka w tylnym kole - przyczyna - w jednym miejscu miałam rozerwaną lekko oponę.
Dziękuję jednemu z uczestników za podarowanie dętki :) to było naprawdę bardzo miłe i sympatyczne - oby więcej takich życzliwych bikerów:) Obsługa niestety nie dysponowała zapasową oponą.... no trudno. W końcu po różnych dziwnych zabiegach udało się jakimś cudem reanimować moje tylne koło. Tylko, że zamiast 6 miała ciśnienie ledwo 2,5 ;D Długi dystans odpadał - ze strachem zdecydowałam się na 90;) Po prostu miałam amortyzację tylną;D Musiałam uważać na każdej dziurze aby nie przebić opony!
Przed startem spotkałam sporo znajomych! Pozdrawiam wszystkich ;]
Na start załapaliśmy się koło godziny 10. Dość spora i silna grupa! Nie mogłam pozwolić sobie na szaleństwa - ale za to spokojnie oglądałam okolicę, przez którą prowadziła trasa! Bufet zaliczyłam oczywiście każdy - potrawy rewelacyjne - w tym roku numerem jeden - kartoflanka z boczkiem - niebo w gębie!!! Cały rok będę musiała czekać aby taką znowu zjeść;)
Na mecie otrzymałam piękny pamiątkowy medal oraz żetony na posiłek regeneracyjny! Za rok już mam nadzieję nic mi nie przeszkodzi aby wystartować na długim dystansie!
Pozdrower!!!
Dane wycieczki:
Km: | 90.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kanarek - Sprzedany |
Szosowo - Ostrzyce.....
Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano:24.07.2011Kategoria 50.00 - 99.99 km., Kanarek, w towarzystwie, wyścigi szosowe
Po prostu niewiarygodne.......;)
Jakiś czas temu powiedziałam sobie, że w tym roku muszę wystartować w zawodach szosowych - tak się przytrafiło, że w niedalekiej odległości rozgrywały się wyścigi szosowe Mastersów... nie mogłam sobie ich darować. W wyścigu mogli również startować kolarze bez licencji.
Pogoda nienastrajała zbytnio - brak słońca, ciągły deszcz - nie mam coś ostatnio szczęścia do pogody na zawodach! Na początku startowali grupy Masters V i IV - jak Oni naparzali - głowa mała - Mężczyźni grubo po 50 a taki power w nogach, że sama bym tak chciała.
Później puścili nas! Udało się stanąc w pierwszej linii - ale co z tego, koła może dotrzymałam towarzyszom może przez 4 km - tempo, które narzucili chłopaki było nie dla mnie. A że nie miałam żadnej towarzyszki to musiałam walczyc sama ze sobą. Po drugim okrążeniu rozpadało się straszliwie - czasami deszcz tak mocno zacinał, że ledwo co widziałam drogę, tak mrużyłam oczy;/
Najlepsi zdublowali mnie raz.... śliska nawierzchnia na zjazdach nie pozwalała szalec... jeden podjazd - strasznie selektywny - nie polubiliśmy się za bardzo. Zjazd do mety - bardzo szybki - pilnowałam się za każdym razem aby przy składaniu przypadkiem się nie wysypać w głupi sposób;)
Przez te kilka okrążeń przemarzłam straszliwie - nie miałam nic suchego na sobie. Przebranie w suche ciuchy okazało się zbawienne - i uchroniło mnie przed chorobą.
Po powrocie czułam pewien niedosyt z braku konkurencji, brak dziewczyn bardzo mi doskwierał - nie miałam odniesienia dla swojej ,,formy" a chciałabym w końcu to kiedyś zweryfikować;)
Pozdrower!!!
Jakiś czas temu powiedziałam sobie, że w tym roku muszę wystartować w zawodach szosowych - tak się przytrafiło, że w niedalekiej odległości rozgrywały się wyścigi szosowe Mastersów... nie mogłam sobie ich darować. W wyścigu mogli również startować kolarze bez licencji.
Pogoda nienastrajała zbytnio - brak słońca, ciągły deszcz - nie mam coś ostatnio szczęścia do pogody na zawodach! Na początku startowali grupy Masters V i IV - jak Oni naparzali - głowa mała - Mężczyźni grubo po 50 a taki power w nogach, że sama bym tak chciała.
Później puścili nas! Udało się stanąc w pierwszej linii - ale co z tego, koła może dotrzymałam towarzyszom może przez 4 km - tempo, które narzucili chłopaki było nie dla mnie. A że nie miałam żadnej towarzyszki to musiałam walczyc sama ze sobą. Po drugim okrążeniu rozpadało się straszliwie - czasami deszcz tak mocno zacinał, że ledwo co widziałam drogę, tak mrużyłam oczy;/
Najlepsi zdublowali mnie raz.... śliska nawierzchnia na zjazdach nie pozwalała szalec... jeden podjazd - strasznie selektywny - nie polubiliśmy się za bardzo. Zjazd do mety - bardzo szybki - pilnowałam się za każdym razem aby przy składaniu przypadkiem się nie wysypać w głupi sposób;)
Przez te kilka okrążeń przemarzłam straszliwie - nie miałam nic suchego na sobie. Przebranie w suche ciuchy okazało się zbawienne - i uchroniło mnie przed chorobą.
Po powrocie czułam pewien niedosyt z braku konkurencji, brak dziewczyn bardzo mi doskwierał - nie miałam odniesienia dla swojej ,,formy" a chciałabym w końcu to kiedyś zweryfikować;)
Pozdrower!!!
Dane wycieczki:
Km: | 55.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kanarek - Sprzedany |
Trening - KR
Sobota, 28 maja 2011 | dodano:29.05.2011Kategoria Kanarek, treningi, w towarzystwie, 200.00 - 249.99 km, wyścigi szosowe
Energia z tego utworu towarzyszyła mi na trasie....
&feature=related
Co mam na pisać... był ogień i tyle;)
Pobudka rano, pożywne śniadanie, przygotowanie roweru i w drogę. Założenia na trasę dość wyśrubowane, ale im wyżej poprzeczka tym więcej się osiągnie;)
Ruszamy z Mariuszem w trasę koło godziny 7.40, podłączamy się pod peleton około 15 osobowy i ciśniemy w ich tempie, które zresztą bardzo nam odpowiada. Sielanka kończy się po około 30 km gdy mija nas drugi peleton zdecydowanie szybszy i porywa prawie wszystkich za sobą. Wiedziałam, że ich tempo jestem wstanie pociągnąć przez może kolejne 30 km, ale później zaliczę zgona.... a do przejechania będzie jeszcze ponad połowa dystansu.... postanowiliśmy jechać równym tempem, takie jakie założyliśmy na początku, nie ma co eksploatować się na początku dystansu....
Ciągle wiatr w twarz, nie jest łatwo....
Po 150 km łapie mnie kryzys.... wiem, że nie uda się zdążyć na zaplanowany pociąg do domu, zapał trochę opadł.... Mariusz motywuje mnie jednak nieustannie i to zdecydowanie pomaga... Co jakiś czas albo my się podpinamy pod kogoś i jedziemy jakiś dystans razem, albo ktoś korzysta z naszego koła;)
40 km przed końcem łapię ,,drugi oddech” i nie wiem skąd naglę czuję się tak jakbym dopiero wsiadła na Kanarka (może poza bólem ramion, które cholernie dokuczały) Ciśniemy ile fabryka dała, prędkość nie schodzi poniżej 35;]
Na parking wjechałam wymęczona jak nigdy ale przeszczęśliwa i zadowolona z siebie!
Pozdrawiam kolarzy spotkanych na trasie i do zobaczenia przy kolejnej okazji!
Pozdrower!!!
&feature=related
Co mam na pisać... był ogień i tyle;)
Pobudka rano, pożywne śniadanie, przygotowanie roweru i w drogę. Założenia na trasę dość wyśrubowane, ale im wyżej poprzeczka tym więcej się osiągnie;)
Ruszamy z Mariuszem w trasę koło godziny 7.40, podłączamy się pod peleton około 15 osobowy i ciśniemy w ich tempie, które zresztą bardzo nam odpowiada. Sielanka kończy się po około 30 km gdy mija nas drugi peleton zdecydowanie szybszy i porywa prawie wszystkich za sobą. Wiedziałam, że ich tempo jestem wstanie pociągnąć przez może kolejne 30 km, ale później zaliczę zgona.... a do przejechania będzie jeszcze ponad połowa dystansu.... postanowiliśmy jechać równym tempem, takie jakie założyliśmy na początku, nie ma co eksploatować się na początku dystansu....
Ciągle wiatr w twarz, nie jest łatwo....
Po 150 km łapie mnie kryzys.... wiem, że nie uda się zdążyć na zaplanowany pociąg do domu, zapał trochę opadł.... Mariusz motywuje mnie jednak nieustannie i to zdecydowanie pomaga... Co jakiś czas albo my się podpinamy pod kogoś i jedziemy jakiś dystans razem, albo ktoś korzysta z naszego koła;)
40 km przed końcem łapię ,,drugi oddech” i nie wiem skąd naglę czuję się tak jakbym dopiero wsiadła na Kanarka (może poza bólem ramion, które cholernie dokuczały) Ciśniemy ile fabryka dała, prędkość nie schodzi poniżej 35;]
Na parking wjechałam wymęczona jak nigdy ale przeszczęśliwa i zadowolona z siebie!
Pozdrawiam kolarzy spotkanych na trasie i do zobaczenia przy kolejnej okazji!
Pozdrower!!!
Dane wycieczki:
Km: | 231.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:25 | km/h: | 31.15 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kanarek - Sprzedany |
Żuławy Wkoło 2010......:D
Sobota, 25 września 2010 | dodano:25.09.2010Kategoria 150.00 - 199.99 km, W szponach Kugu, w towarzystwie, wyścigi szosowe
Często wałkuję ten utwór, wersja jak dla mnie z lekkim pazurem bardzo udana!
<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;height="700px" width="100%" frameborder="0">
Relacja na świeżo, bo później wszystko pozapominam i będzie lipa...;D
Dystans z dojazdów: 23 km
Dystans Żuławy Wkoło: 170 km w czasie 6 h 11 min (średnia na trasie - 27.49 km/h)
Rano pobudka, po niezbyt dobrze przespanej nocy – w sumie może spałam 4h, to chyba przez te stresy;) (w końcu skończyłam kota;D)
Jechaliśmy ekipą 4 śmiałków z Gdańska i Gdyni: Kazumi, Grabarz, Ivan i ja... Pociąg relacji Gdańsk Główny – Tczew szczęśliwie dowiózł nas na miejsce, szybo do Biura się zapisać, zabrać numerek, chipa i na start.
Ruszaliśmy o 9.00., jak się okazało w grupie z tej godziny byłam jedyną przedstawicielką kobiet:D Wystartowaliśmy – zapomniałam jedynie z zerować licznik przed startem i męczyłam się z nim chwilę podczas jazdy, gdy spojrzałam przed siebie cały peleton odjechał mi w siną dal... no dobra zostałam na samym końcu;/ ale nic to – gdy miałam już zrobiony licznik mogłam depnąć na pedał, trzydzieści i więcej grzałam do przodu, po kilku kilometrach w końcu kogoś dogoniłam i tak grupką 4 osób dojechaliśmy do pierwszego postoju – prom w Mikoszewe. Średnia z tego dystansu trochę ponad 30 - no nic zobaczymy co będzie dalej! Posiliłam się herbatą z dużą ilością cukru, pysznym naleśnikiem!
Przeprawa promem chwilę trwała... Na kolejnych 30 km średnia zleciała na 29;) Znów chłopaki mi gdzieś odjechali...;) Na trasie spotkałam Jakuba oraz Sirmicho – miło było poznać;)
Po drugim postoju udało się jechać już grupą ostrych – chłopaki dzielnie osłaniali mnie w peletonie od wiatru, który zaczął dokuczać – niestety też skończyło się płaskie i pojawiły się górki;/ Pomoc Ich jest nieoceniona;D Czasami też asfalt był tak fatalny, że trzęsło niemiłosiernie;/ Ale to tylko na kilku odcinkach – dało się przeżyć;D
Trzeci punkt regeneracyjny na 80 km;) Pogoda cały czas wyborna, słońce, ciepło – organizator postarał się w tym temacie rewelacyjnie – z resztą na innych płaszczyznach wszystko świetnie zostało również zorganizowane;D Ruszamy dzielnie czwórką, po 10 km Grabarz gdzieś się ,,gubi” w tyle, Ivan za to wyrwał do przodu i resztę trasy jechałam z Szymonem... Przez cały czas czuję się świetnie, nogi kręcą się równo – nie mogę narzekać na swoje samopoczucie – co też jest dla mnie nie małym zaskoczeniem. Na 110 km średnia z trasy 28.5;D
Z obliczeń wynikało, że kolejny punkt regeneracyjny miał być na 120 km niestety małe przesunięcie i 10 km jedziemy na oparach w nadziei, że za kolejnym zakrętem to już będzie to;)
W końcu docieramy do Benowa gdzie spałaszowałam kluski ziemniaczane z mięsem i pietruszką oraz panie poczęstowały wspaniałym napojem miętowo – miodowo – cytrynowym. Orzeźwiało świetnie! Gospodynie podzieliły się nawet przepisem, ha!
Ivan rusza szybciej z kolegą spotkanym na trasie – my dalej regenerujemy siły. Między czasie pojawia się Grabarz. Z pełnymi żołądkami startujemy dalej – oj na początku ciężko się rozruszać po chwile przerwy... Wiatr w twarz daje ciągle w kość... Tereny przez które została poprowadzona trasa – piękne. Byłam wszędzie pierwszy raz więc nie mogłam się napatrzeć na malownicze obrazki jakie się roztaczały przed nami! Przejeżdżając przez jedną miejscowość pogonił mnie jeden pies burek, serio uwziął się tylko na mnie – na chłopaków nawet nie spojrzał! Mimo że była ostra górka – na liczniku na momencie pojawiło się 39 km/h...;D a może nawet i więcej:D
Miłym zaskoczeniem okazał się ostatni punkt regeneracyjny 20 km przed metą... :) Na ostatnim odcinku towarzyszy również Kuba. Mimo, że każdy był zmęczony to osiągane prędkości wcale na to nie wskazywały – poniżej 31 nie schodziliśmy do samego Tczewa;D No może jedynie na koszmarnym asfalcie :)
W końcu meta, odbiór medalu i dyplomu, pamiątkowe zdjęcie! Szczęście z osiągniętego wyniku i samego faktu ukończenia wyścigu!
O 19 na pociąg do 3m i koniec przygody.
Całą imprezę oceniam bardzo pozytywnie! I wiem, że na pewno pojawię się na niej za rok! Ludzie spotkani na trasie, klimat towarzyszący – będę często wspominać ten dzień!
Miło zaskoczyłam się tym jak mój organizm zareagował na taki dystans. Faktem jest, że Żuławy nie są aż tak ciężkie do przejechania – jestem tego świadoma, jednak bariera psychiczna tak dużego dystansu na raz blokowała mnie – teraz już będzie z górki! Kugu też nie zawiódł mnie na trasie – obeszło się bez kapcia, czego najbardziej się obawiałam.
Czas spać, zregenerować organizm.
Pozdrower!!!
<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;height="700px" width="100%" frameborder="0">
Relacja na świeżo, bo później wszystko pozapominam i będzie lipa...;D
Dystans z dojazdów: 23 km
Dystans Żuławy Wkoło: 170 km w czasie 6 h 11 min (średnia na trasie - 27.49 km/h)
Rano pobudka, po niezbyt dobrze przespanej nocy – w sumie może spałam 4h, to chyba przez te stresy;) (w końcu skończyłam kota;D)
To dzisiaj się najeżdżę© Kuguar
Jechaliśmy ekipą 4 śmiałków z Gdańska i Gdyni: Kazumi, Grabarz, Ivan i ja... Pociąg relacji Gdańsk Główny – Tczew szczęśliwie dowiózł nas na miejsce, szybo do Biura się zapisać, zabrać numerek, chipa i na start.
Przed biurem© Iwan
Ruszaliśmy o 9.00., jak się okazało w grupie z tej godziny byłam jedyną przedstawicielką kobiet:D Wystartowaliśmy – zapomniałam jedynie z zerować licznik przed startem i męczyłam się z nim chwilę podczas jazdy, gdy spojrzałam przed siebie cały peleton odjechał mi w siną dal... no dobra zostałam na samym końcu;/ ale nic to – gdy miałam już zrobiony licznik mogłam depnąć na pedał, trzydzieści i więcej grzałam do przodu, po kilku kilometrach w końcu kogoś dogoniłam i tak grupką 4 osób dojechaliśmy do pierwszego postoju – prom w Mikoszewe. Średnia z tego dystansu trochę ponad 30 - no nic zobaczymy co będzie dalej! Posiliłam się herbatą z dużą ilością cukru, pysznym naleśnikiem!
Przeprawa promem chwilę trwała... Na kolejnych 30 km średnia zleciała na 29;) Znów chłopaki mi gdzieś odjechali...;) Na trasie spotkałam Jakuba oraz Sirmicho – miło było poznać;)
Po drugim postoju udało się jechać już grupą ostrych – chłopaki dzielnie osłaniali mnie w peletonie od wiatru, który zaczął dokuczać – niestety też skończyło się płaskie i pojawiły się górki;/ Pomoc Ich jest nieoceniona;D Czasami też asfalt był tak fatalny, że trzęsło niemiłosiernie;/ Ale to tylko na kilku odcinkach – dało się przeżyć;D
Trzecia regeneracja© Kuguar
Trzeci punkt regeneracyjny na 80 km;) Pogoda cały czas wyborna, słońce, ciepło – organizator postarał się w tym temacie rewelacyjnie – z resztą na innych płaszczyznach wszystko świetnie zostało również zorganizowane;D Ruszamy dzielnie czwórką, po 10 km Grabarz gdzieś się ,,gubi” w tyle, Ivan za to wyrwał do przodu i resztę trasy jechałam z Szymonem... Przez cały czas czuję się świetnie, nogi kręcą się równo – nie mogę narzekać na swoje samopoczucie – co też jest dla mnie nie małym zaskoczeniem. Na 110 km średnia z trasy 28.5;D
Z obliczeń wynikało, że kolejny punkt regeneracyjny miał być na 120 km niestety małe przesunięcie i 10 km jedziemy na oparach w nadziei, że za kolejnym zakrętem to już będzie to;)
W końcu docieramy do Benowa gdzie spałaszowałam kluski ziemniaczane z mięsem i pietruszką oraz panie poczęstowały wspaniałym napojem miętowo – miodowo – cytrynowym. Orzeźwiało świetnie! Gospodynie podzieliły się nawet przepisem, ha!
Odpoczynek czwarty© Kuguar
Ivan rusza szybciej z kolegą spotkanym na trasie – my dalej regenerujemy siły. Między czasie pojawia się Grabarz. Z pełnymi żołądkami startujemy dalej – oj na początku ciężko się rozruszać po chwile przerwy... Wiatr w twarz daje ciągle w kość... Tereny przez które została poprowadzona trasa – piękne. Byłam wszędzie pierwszy raz więc nie mogłam się napatrzeć na malownicze obrazki jakie się roztaczały przed nami! Przejeżdżając przez jedną miejscowość pogonił mnie jeden pies burek, serio uwziął się tylko na mnie – na chłopaków nawet nie spojrzał! Mimo że była ostra górka – na liczniku na momencie pojawiło się 39 km/h...;D a może nawet i więcej:D
Miłym zaskoczeniem okazał się ostatni punkt regeneracyjny 20 km przed metą... :) Na ostatnim odcinku towarzyszy również Kuba. Mimo, że każdy był zmęczony to osiągane prędkości wcale na to nie wskazywały – poniżej 31 nie schodziliśmy do samego Tczewa;D No może jedynie na koszmarnym asfalcie :)
W końcu meta, odbiór medalu i dyplomu, pamiątkowe zdjęcie! Szczęście z osiągniętego wyniku i samego faktu ukończenia wyścigu!
Wytchnienie w Tczewie© Kuguar
O 19 na pociąg do 3m i koniec przygody.
W końcu do domu© Kuguar
Całą imprezę oceniam bardzo pozytywnie! I wiem, że na pewno pojawię się na niej za rok! Ludzie spotkani na trasie, klimat towarzyszący – będę często wspominać ten dzień!
Miło zaskoczyłam się tym jak mój organizm zareagował na taki dystans. Faktem jest, że Żuławy nie są aż tak ciężkie do przejechania – jestem tego świadoma, jednak bariera psychiczna tak dużego dystansu na raz blokowała mnie – teraz już będzie z górki! Kugu też nie zawiódł mnie na trasie – obeszło się bez kapcia, czego najbardziej się obawiałam.
Czas spać, zregenerować organizm.
Pozdrower!!!
Dane wycieczki:
Km: | 193.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kugu - ostre koło |
Kaszebe Runda 2010
Sobota, 29 maja 2010 | dodano:31.05.2010Kategoria 100.00 - 149.99 km, w towarzystwie, ostre ustwki, W szponach Kugu, wyścigi szosowe
Załoga O.K.:D
<lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;height="700px" width="100%" frameborder="0">
Kaszebe Runda 2010 przeszła do historią, ale na pewno z tym dniem wiążę bardzo miłe wspomnienia.... ale zacznę od początku;)
Rano pobudka, pożywne śniadanie: każdy miał inny przepis na posiłek, który zapewni siły na trasie. Słońce świeciło już bystro, zapowiadając, że później będzie tylko cieplej. Z lekkim spóźnieniem wyruszyliśmy grupką na miejsce startu. W biurze zostawiliśmy zbędne plecaki i o 8.10 wystartowaliśmy. Na starcie spotkałam Piotrka.
Wiedziałam, że wspólny będzie tylko start bo tempa chłopaków powyżej 30 długo nie utrzymam. Przez Kościerzynę eskortowano peleton aż do granic miasta. Za tablicą Kościerzyny każdy pojechał już swoim tempem. I od teraz jechałam sama, przede mną jeszcze przez jakiś czas majaczyły postacie kolarzy jednak nie trwało to długo. Nie wiedziałam z jaką prędkością się turlam, sam licznik został w plecaku, ale magnez zostawiłam w Gdańsku, z pośpiechu zapomniałam go....;/ Do pierwszego punku regeneracyjnego w Borsku na 37km, trochę zamulałam. Do odpoczynku zapraszał Pan z harmonią…
Skusiłam się na pyszną kromkę chleba ze smalcem – palce lizać;) W momencie gdy opuszczałam punktu regeneracyjny wjeżdżała na niego Monika Podeszłam przywitałam się jeszcze, bardzo miło było spotkać kogoś z Bs;) Ruszyłam dalej w drogę, czekały mnie kolejne kilometry do pokonania. Około 5 km za Borskiem wyminęłam jedną rowerzystkę, przywitałam się i pojechałam dalej. Ela bo tak miała na imię – jak się później okazało przechodziła chwilowy kryzys na trasie – przykrzyła jej się samotne pedałowanie. Dogoniła mnie i siadła mi na koło;D Towarzystwo wyszło mi na dobre, od razu lepiej się jechało, zmiany, rozmowa. Na drugim punkcie regeneracyjnym w Sominach zaliczyłam przepiękną wywrotkę – wypięłam lewą nogę z nosków i zamiast przechylić się na lewą stronę – chciałam się oprzeć na prawej – będąc święcie przekonana, że noga jest wolna. I tu małe zdziwienie – ległam na piach jak długa:D Ta lekcja jednak zapadła mi na długo w pamięci;D Chwila odpoczynku, uzupełnienie płynów i dalej w trasę… Ela prześcigała mnie na zjazdach, ja zaś na podjazdach jechałam pierwsza. Po którymś podjeździe odłączyłam się od Elli i pojechałam dalej swoim tempem. Co chwila wymijali mnie jacyś kolarze, czasami na chwilę udawało mi się usiąść im na koło, ale nie na długo i szybko znikali z pola widzenia…………
Trasa ciągnęła się przez malownicze tereny Kaszub – jeziora, pola, łąki, wspaniały zapach ściółki leśnej pachnącej żywicą. Czasami aż żal było patrzeć na drogę, aby nie przeoczyć wspaniałych krajobrazów…
Słońce paliło niemiłosiernie – wiedziałam, że wieczorem i w nocy ramiona będą pieć żywym ogniem – jak się później okazało, nie wiele się pomyliłam. Przed trzecim punktem regeneracji w Półcznie gromadka dzieciaczków z pomponami zaprasza łado chwili wytchnienia, nie sposób było odmówić:
Tym razem nie oparłam się świeżo smażonym racuchom z cukrem pudrem oraz pochłonęłam dwa kubki kisielu.5 minut odpoczynku i dalej w drogę. Nogi wyjątkowo dobrze znosiły narzucone tempo – co mnie pozytywnie zaskoczyło.
Przed Parchowem najgorszy punkt na całej trasie – koszmarny podjazd, nie dość, że długi to jeszcze bardzo stromy. Gdy brakowało sił pod sam koniec, rozsądek i nogi wołały – nie dam rady – otuchy dodawała kapela, która umiejscowiła się na poboczu i swoimi skocznymi utworami dodawała otuchy kolarzom.
Ich uśmiechy i piosenki dawały lepszego powera niż banan albo izotonic. Noski na trasie (nie licząc tego jednego – teraz jak myślę o tym z perspektywy czasu komicznego zdarzenia) spisywały się wybornie;) Ostatnie 40 km jechało się naprawdę lekko, im dalej tym nogi miały większego kopa…:D
W Sulęczynie kolejna regeneracja, kisiel tym razem był trochę za bardzo rozwodniony, ale jak człowiek spragniony to mu wszystko smakuje…. Ostatni punkt w Stężycy sobie podarowałam. Marzyło mi się już zejść z siodełka, które nie koniecznie jest aż tak wygodne jak mi się wydawało….
Około godziny 13.40 zajechałam na metę, zmęczona ale szczęśliwa…. Dostałam medal i talon na posiłek. Niestety numerka nie zostawiali na pamiątkę, a szkoda….
Ciepły posiłek okazał się błogosławieństwem. Odnalazłam Szymona, który również jechał na 120 km, tylko, że na mecie był już od jakiegoś czasu. Siedliśmy w cieniu i czekaliśmy na resztę grupy która ciągle była na trasie…. Po 16 przyjechał Adam, zmęczony – ale jak wszyscy szczęśliwy, że się udało;)
Po 17 powrót do Trójamiasta.
Wrażenia z imprezy bardzo pozytywne, była to moja pierwsza taka impreza więc nie mam za wiele odniesienia do czegokolwiek. Trasa została oznakowana w taki sposób, że bez problemu wiadomo było gdzie trzeba jechać. Ludzie na trasie przyjaźnie nastawieni do uczestników, jedzenie bardzo dobre. Sądzę, że jeszcze nie raz wezmę udział w tej imprezie, za rok pokuszę się o dystans trochę większy;) Dziękuję również towarzyszom za wspólną wyprawę i dobrą zabawę;)
Pozdrower!!!
<lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;feature=related<lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;lt;height="700px" width="100%" frameborder="0">
Kaszebe Runda 2010 przeszła do historią, ale na pewno z tym dniem wiążę bardzo miłe wspomnienia.... ale zacznę od początku;)
Rano pobudka, pożywne śniadanie: każdy miał inny przepis na posiłek, który zapewni siły na trasie. Słońce świeciło już bystro, zapowiadając, że później będzie tylko cieplej. Z lekkim spóźnieniem wyruszyliśmy grupką na miejsce startu. W biurze zostawiliśmy zbędne plecaki i o 8.10 wystartowaliśmy. Na starcie spotkałam Piotrka.
Start© Redakcja rwm.org.pl
I ruszyli…© Redakcja rwm.org.pl
Wiedziałam, że wspólny będzie tylko start bo tempa chłopaków powyżej 30 długo nie utrzymam. Przez Kościerzynę eskortowano peleton aż do granic miasta. Za tablicą Kościerzyny każdy pojechał już swoim tempem. I od teraz jechałam sama, przede mną jeszcze przez jakiś czas majaczyły postacie kolarzy jednak nie trwało to długo. Nie wiedziałam z jaką prędkością się turlam, sam licznik został w plecaku, ale magnez zostawiłam w Gdańsku, z pośpiechu zapomniałam go....;/ Do pierwszego punku regeneracyjnego w Borsku na 37km, trochę zamulałam. Do odpoczynku zapraszał Pan z harmonią…
Grajek….© Redakcja rwm.org.pl
Skusiłam się na pyszną kromkę chleba ze smalcem – palce lizać;) W momencie gdy opuszczałam punktu regeneracyjny wjeżdżała na niego Monika Podeszłam przywitałam się jeszcze, bardzo miło było spotkać kogoś z Bs;) Ruszyłam dalej w drogę, czekały mnie kolejne kilometry do pokonania. Około 5 km za Borskiem wyminęłam jedną rowerzystkę, przywitałam się i pojechałam dalej. Ela bo tak miała na imię – jak się później okazało przechodziła chwilowy kryzys na trasie – przykrzyła jej się samotne pedałowanie. Dogoniła mnie i siadła mi na koło;D Towarzystwo wyszło mi na dobre, od razu lepiej się jechało, zmiany, rozmowa. Na drugim punkcie regeneracyjnym w Sominach zaliczyłam przepiękną wywrotkę – wypięłam lewą nogę z nosków i zamiast przechylić się na lewą stronę – chciałam się oprzeć na prawej – będąc święcie przekonana, że noga jest wolna. I tu małe zdziwienie – ległam na piach jak długa:D Ta lekcja jednak zapadła mi na długo w pamięci;D Chwila odpoczynku, uzupełnienie płynów i dalej w trasę… Ela prześcigała mnie na zjazdach, ja zaś na podjazdach jechałam pierwsza. Po którymś podjeździe odłączyłam się od Elli i pojechałam dalej swoim tempem. Co chwila wymijali mnie jacyś kolarze, czasami na chwilę udawało mi się usiąść im na koło, ale nie na długo i szybko znikali z pola widzenia…………
Trasa ciągnęła się przez malownicze tereny Kaszub – jeziora, pola, łąki, wspaniały zapach ściółki leśnej pachnącej żywicą. Czasami aż żal było patrzeć na drogę, aby nie przeoczyć wspaniałych krajobrazów…
Malownicze Kaszuby© Redakcja rwm.org.pl
Słońce paliło niemiłosiernie – wiedziałam, że wieczorem i w nocy ramiona będą pieć żywym ogniem – jak się później okazało, nie wiele się pomyliłam. Przed trzecim punktem regeneracji w Półcznie gromadka dzieciaczków z pomponami zaprasza łado chwili wytchnienia, nie sposób było odmówić:
Zjazd na odpoczynek© Redakcja rwm.org.pl
Tym razem nie oparłam się świeżo smażonym racuchom z cukrem pudrem oraz pochłonęłam dwa kubki kisielu.5 minut odpoczynku i dalej w drogę. Nogi wyjątkowo dobrze znosiły narzucone tempo – co mnie pozytywnie zaskoczyło.
Przed Parchowem najgorszy punkt na całej trasie – koszmarny podjazd, nie dość, że długi to jeszcze bardzo stromy. Gdy brakowało sił pod sam koniec, rozsądek i nogi wołały – nie dam rady – otuchy dodawała kapela, która umiejscowiła się na poboczu i swoimi skocznymi utworami dodawała otuchy kolarzom.
Grajki….© Redakcja rwm.org.pl
Ich uśmiechy i piosenki dawały lepszego powera niż banan albo izotonic. Noski na trasie (nie licząc tego jednego – teraz jak myślę o tym z perspektywy czasu komicznego zdarzenia) spisywały się wybornie;) Ostatnie 40 km jechało się naprawdę lekko, im dalej tym nogi miały większego kopa…:D
W Sulęczynie kolejna regeneracja, kisiel tym razem był trochę za bardzo rozwodniony, ale jak człowiek spragniony to mu wszystko smakuje…. Ostatni punkt w Stężycy sobie podarowałam. Marzyło mi się już zejść z siodełka, które nie koniecznie jest aż tak wygodne jak mi się wydawało….
Około godziny 13.40 zajechałam na metę, zmęczona ale szczęśliwa…. Dostałam medal i talon na posiłek. Niestety numerka nie zostawiali na pamiątkę, a szkoda….
Meta :D© Redakcja rwm.org.pl
Ciepły posiłek okazał się błogosławieństwem. Odnalazłam Szymona, który również jechał na 120 km, tylko, że na mecie był już od jakiegoś czasu. Siedliśmy w cieniu i czekaliśmy na resztę grupy która ciągle była na trasie…. Po 16 przyjechał Adam, zmęczony – ale jak wszyscy szczęśliwy, że się udało;)
Po 17 powrót do Trójamiasta.
Wrażenia z imprezy bardzo pozytywne, była to moja pierwsza taka impreza więc nie mam za wiele odniesienia do czegokolwiek. Trasa została oznakowana w taki sposób, że bez problemu wiadomo było gdzie trzeba jechać. Ludzie na trasie przyjaźnie nastawieni do uczestników, jedzenie bardzo dobre. Sądzę, że jeszcze nie raz wezmę udział w tej imprezie, za rok pokuszę się o dystans trochę większy;) Dziękuję również towarzyszom za wspólną wyprawę i dobrą zabawę;)
Pozdrower!!!
Dane wycieczki:
Km: | 120.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:00 | km/h: | 24.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Kugu - ostre koło |